Mrok w południe/Powrót boga
Stay Away! :: Offtop :: Wolne opowieści
Strona 1 z 1
Mrok w południe/Powrót boga
Świat stanął w obliczu zagłady, od zawsze stał nad przepaścią ale dopiero dzisiaj szala się przechyliła. Cały świat niczym ciężki kamień spadł z urwiska, nie wiedział co go czeka na dole, głęboka toń która zamortyzuje upadek czy może skaliste wybrzeże. Nikt nie mógł przewidzieć co się stanie gdy bóg wróci na ziemie które należały do niego. Przez wieki oddawano mu chwałę, wszyscy bez wyjątku, wieśniak, chłop, król czy cesarz. Wszyscy wierzyli w niemożliwą do uchwycenia władzę która miała sprawować pieczę na całym światem, wierzyli w tego którego nie byli wstanie dotknąć czy nawet zobaczyć. Nie nam oceniać na ile mocna i silna była to wiara, ufali mu żeby przez tą wiarę wierzył w nich prosty lud. Jednak co zrobić gdy ten który miał być dobrem okaże się najczystszym złem i nienawiścią.
Minęły czasy królów i monarchów, każdy mógł stać się królem czy po prostu kimś ważnym, jednak w biegu historii zatraciła się w dużej mierze wiara w tego który ma powrócić, w tego któremu trzeba przygotować przywitanie. Świat zatracił wiarę na rzecz rozwoju i pośpiechu. Nadszedł ten dzień, ten którego starzy się bali a młodzi z niego kpili. Bóg wrócił jednak nie by zbawić świat a go zakończyć jak właściciel likwidujący kolonie mrówek która zwyczajnie się znudziła. Ten który wrócił był wściekły że jego własność zapomniała o swoim stwórcy i władcy, całkowicie zapomnieli by oddawać mu hołdy i należną cześć. Stwierdził że nadszedł ich czas, wszystko zostało zniszczone, pomniki ludzkości w postaci wielkich stolic przestały istnieć, zostały tylko gruzy i popioły, wszystko płonęło, panował niewyobrażalny hałas i panika. Dzieci i ich rodzice próbowali się ratować przed ogniem i wybuchami znikąd, chcieli uciekać za rzeki, morza. To było na nic, każąca ręka boga była nie przebłagana a jego ogień nie znał litości, palił wszystko co tylko spotkał na swojej drodze. Parę osób przeżyło, bo bóg wiedział że oni byli wierni, w natłoku codziennych spraw znajdowali czas by oddać cześć i chwałę swojemu bogu. Nie było to jednak błogosławieństwo, życie dane przez boga było przekleństwem, chciał by ci którzy zostali dostarczyli mu rozrywki, krwawemu i okrutnemu bogu który wybił praktycznie cały gatunek ludzki, potrzebował jeszcze więcej rozrywki, chciał być zadowolony przez to co sam stworzył.
Imiona, nazwiska czy słowa przestały mieć znaczenie ponieważ mściwy bóg zakazał mowy, w jednej chwili wszystko ucichło, przerażająca cisza która wżynała się w głowę jeszcze bardziej niż ogień stworzyciela. Coś co nie niszczy w danej chwili a ma działanie czasowe, coś co nie daje wytchnienia. Świat nigdy nie był tak cichy. Ziemia żarzyła się ogniem przed wjazdami do stolic niegdysiejszych potęg technologicznych, kulturowych, militarnych czy politycznych. Teraz te wszystkie miasta były jedynie ruinami w których żyły żywe trupy. Bóg bał się że ostatnie sztuki będą chciały popełniać samobójstwa więc ustanowił że w jego nowym świecie nie może istnieć samobójstwo, rozkazał i tak się stało. Przemówił także że przetrwali mogą umrzeć tylko z ręki innego przetrwałego, powiedział też że nie ma nadziei dla świata który odwrócił się od boga. Usłyszeć takie coś od stworzyciela świata w którym się żyje było niczym cierpienie Prometeusza.
Po trzech dniach niemożliwego do ugaszenia pożaru nastała noc, niebo wciąż czerwieniało niczym pamiątka po strasznych wydarzeniach ostatnich dni. Ogień zgasł sam z siebie, nikt nie próbował go gasić, tak po prostu przepadł. Nie wielu przetrwałych było wstanie spokojnie zasnąć. Głos został zakazany więc nie mogli nawet płakać, wyklinać i prosić o wybaczenie, czym jest życie, czym jest gatunek ludzki który nie jest wstanie się komunikować. W mieście Meniz życiem przeklęto trzy osoby, nieznane sobie trzy jednostki które wierzyły w dobrego i sprawiedliwego boga który okazał się był zwykłym mścicielem a za wiarę darował życie, to prawda, jednak czym jest życie w wymarłym mieście. Bóg dał im więcej przekleństw, nie musieli jeść i pić więc o zagłodzeniu nie mogło być mowy. Trójka szukała ocalałych tygodniami, zatracili rachubę czasu, jedynym wyznacznikiem były nie regularne dni i noce, po około trzech tygodniach poszukiwań spotkało się dwóch chłopaków, spojrzeli sobie w oczy i już wiedzieli że są ostatnimi ludźmi w tym mieście. Grzmiący głos boga wciąż rozbrzmiewał im w głowach chociaż z dnia na dzień cichnął, nie byli wstanie zapamiętać dźwięku gdy cisza go wypierała. Szybko oboje znaleźli ostre rzeczy, nie było to trudne zadanie w mieście w którym szyby pękały od gorąca a słupy były ostro ścinane przez szalejące wiatry. Usiedli na przeciw siebie na posadzce ruin jakiejś łazienki. Może to przypadek jednak ściana była tak zrujnowana że przez dziury wpadało oślepiające światło w którym można było dostrzec unoszące się drobinki kurzu, jakby bóg chciał przygotować scenę największego aktu który ma odbyć się w nowym, czy może kończącym się świecie. Jeden z chłopak panicznie trzymał kawałek szkła, ledwo był wstanie utrzymać ostrzy przedmiot w dłoni, drugi natomiast trzymał go pewnie, może zbyt pewnie ponieważ przeciął on jego skórę, na ziemie padały nieme krople szkarłatnej cieczy, jakby to nie miało miejsca, jednak czerwone plamy na posadce były jak najbardziej realne i namacalne. Bóg uważnie się przyglądał, obserwował przez wieki zachowania ludzi, ich radość, smutek, gniew i cierpienie, był jednak ciekaw jak zachowają się teraz ci, którzy przetrwali jego powrót i zostali ukarani faktycznie za coś co kazał im robić. Wszystko nie trwało długo, do krwawych plam na posadce dołączyły wielkie, spadające jak w zwolnionym tempie słone łzy. Łzy niezawinionej winy. Stworzyciel przyjął do siebie jedną dusze, drugiej kazał żyć z krwią nieznajomej osoby na rękach. Przykazał że zginąć można jedynie z ręki innej osoby ale tego nie zrobił, drugiemu kazał żyć ze świadomością że on nigdy nie zostanie zbawiony, przez wieczność będzie tułał się przez świat z krwią na rękach. Stworzyciel nie był czymś w co można było wierzyć czy temu ufać, istniał by zadowolić siebie a nie tych, którzy w niego wierzyli.
Świat, twór boski zaczął się stawiać, starał się pokazać że też powinien się liczyć w tej jednostronnej walce, jednak czy świat chciał pomóc ludziom którzy przeżyli? Raczej nie, wydawał się raczej być melancholijnym obserwatorem, bóg kazał mu milczeć więc nie mógł okazać radości śpiewem ptaków czy szlochu wyciem wilka. Miał stać się niemym obserwatorem wydarzeń, czymś co spisze historie krwią tych którzy umrą, dopilnować, aby historia nie zniknęła. Bo co innego świadczy o człowieku jeśli nie jego historia, coś z czego można czerpać dla przyszłości, szkoda że tak zgubnej.
Świat nie wytrzymał i zapłakał, z nieba leciały strugi rzęsistego deszczu, krople które leciały z nieba były ogromne. Krokodyle łzy, to idealne określenie dla emocji które własnie przeżywał świat, on jako jedyny kochał ludzi, chciał pokazać im siebie, pozwalać odkrywać najróżniejsze miejsca, chciał patrzyć jak się rozwijają i jakie cuda tworzą. Teraz, niczym matka która dowiedziała się o nieuleczalnej chorobie syna zmuszony jest by patrzeć jak choroba zjada jej dzieci. Świat często myślał czy nie lepiej byłoby wymordować swoje dzieci, dać im upragniony spokój, za każdym razem karcił się w myślach za te myśli a coś w nim pękało, stawał się obojętny, za każdym razem tracił cząstkę miłości do człowieka aż w końcu stał się zimnym głazem który nie potrafił przestać płakać.
Dzień znów wstał a na ołtarzu wciąż płynęła świeża krew, ofiara dla okrutnego bóstwa została nieświadomie złożona. Oczy wciąż niedomknięte, szkło wbite prosto w serce, dłoń skaleczona, usta otwarte w niemym krzyku. Jeden z nich przeżył, stał się zabójcą brata dla radości boga. Przeżył ten bardziej roztrzęsiony, był wstanie zabić pewnego swoich czynów chłopaka który teraz leżał jakby ze spokojem na twarzy. Błogim wyrazem twarzy który kazał zastanowić się czy śmierć nie jest darem, został ten który miał nigdy nie zaznać spokoju, od razu zrozumiał że bóg złamał własne przysięgi, jednemu z nich nie pozwolił umrzeć chociaż oboje mieli szkło wbite prosto w serca. Chłopak nie mógł najpierw uwierzyć, czuł jak krew z jego rany sączy się na drugiego chłopaka który już bez tchu oparł się na pierwszym ramieniem. Ranny czuł że jego dusza chce uciec z tego marnego ciała jednak nie była wstanie. Miał namacalny dowód że nie powinien żyć, szkło uszkodziło strukturę serca jednak nie był wstanie wyzionąć ducha i wciąż tu tkwił. Trzęsącymi się rękami odepchnął truchło gdzieś na bok, upadło na ziemie bez żadnego odgłosu, człowiek po śmierci tutaj nie zostawia po sobie nawet głosu, żadnego dźwięku. Niemy krzyk, niemy szloch i zakrwawione ubrania, całkowita utrata nadziei i utrata człowieczeństwo. Chłopak nie mógł już nazywać się człowiekiem, zabił całkowicie nieznaną mu osobę. Jego psychika została doszczętnie zniszczona, najpierw powraca bóg który niszczy świat, teraz zmienia własne reguły a najgorszym było to że chłopak zabił człowieka bez chwili zawahania. Zebrał się z ziemi i ruszył przed siebie już bez jakiejkolwiek iskry w oku, jego tęczówki stały się szare, wyblakłe i bez życia. Wiedział że nie może pozostawać zbyt długo w świętym miejscu, ruszył bez celu przed siebie a Świat płakał razem z nim, czy chciał go wesprzeć? Czy może po prostu płakał z bólu jaki bóg mu zgotował.
Ulicą w deszczu szła dziewczyna o długich jasnych włosach, nie czuła smutku czy bólu, delikatnie się uśmiechała Szła nieco tanecznym krokiem, cieszyła się z deszczu który ją otaczał, nie wiadomo czemu sprzeciwiała się przykazaniom boga, nie okazywała lęku, nie szukała okazji do samobójstwa, chciała kochać Świat i zaakceptować jakim uczynił go bóg.
Dziewczyna jak i chłopak szli tą samą ulicą, nawet obok siebie, gdyby ruchy dziewczyny były nieco bardziej skoczne na pewno trafiłaby na chłopaka jednak tak się nie stało, szli tuż obok siebie, prawdopodobnie czuli nawet swój zapach jednak nie potrafili się spotkać. Nie dane było spotkanie mordercy z wesołą dziewczyną. Nie chodzi tu nawet o przykazania boga, tym razem nie ingerował, chcąc zobaczyć co się stanie, chciał obserwować swoje eksperymenty jak zachowają się w konkretnych sytuacjach. Sęk w tym że oni nie chcieli się spotkać, oboje byli ostatnimi ludźmi jednak nie chcieli szukać się nawzajem chociaż byli tuż obok siebie. Dziewczyna zakochana w Świecie żyła swoim życiem, była wstanie go zaakceptować i nie szukać zmartwień a chłopak umierał swoją śmiercią, miał żyć po wsze czasy z niewinną krwią na rękach. Żadne z nich nie było ludźmi, byli tylko obiektami rozrywki. Gdyby tylko byli wstanie podnieść swój wzrok mogli by zauważyć piękny zachód słońca. Tylko w zniszczeniu tworzenie.
Minęły czasy królów i monarchów, każdy mógł stać się królem czy po prostu kimś ważnym, jednak w biegu historii zatraciła się w dużej mierze wiara w tego który ma powrócić, w tego któremu trzeba przygotować przywitanie. Świat zatracił wiarę na rzecz rozwoju i pośpiechu. Nadszedł ten dzień, ten którego starzy się bali a młodzi z niego kpili. Bóg wrócił jednak nie by zbawić świat a go zakończyć jak właściciel likwidujący kolonie mrówek która zwyczajnie się znudziła. Ten który wrócił był wściekły że jego własność zapomniała o swoim stwórcy i władcy, całkowicie zapomnieli by oddawać mu hołdy i należną cześć. Stwierdził że nadszedł ich czas, wszystko zostało zniszczone, pomniki ludzkości w postaci wielkich stolic przestały istnieć, zostały tylko gruzy i popioły, wszystko płonęło, panował niewyobrażalny hałas i panika. Dzieci i ich rodzice próbowali się ratować przed ogniem i wybuchami znikąd, chcieli uciekać za rzeki, morza. To było na nic, każąca ręka boga była nie przebłagana a jego ogień nie znał litości, palił wszystko co tylko spotkał na swojej drodze. Parę osób przeżyło, bo bóg wiedział że oni byli wierni, w natłoku codziennych spraw znajdowali czas by oddać cześć i chwałę swojemu bogu. Nie było to jednak błogosławieństwo, życie dane przez boga było przekleństwem, chciał by ci którzy zostali dostarczyli mu rozrywki, krwawemu i okrutnemu bogu który wybił praktycznie cały gatunek ludzki, potrzebował jeszcze więcej rozrywki, chciał być zadowolony przez to co sam stworzył.
Imiona, nazwiska czy słowa przestały mieć znaczenie ponieważ mściwy bóg zakazał mowy, w jednej chwili wszystko ucichło, przerażająca cisza która wżynała się w głowę jeszcze bardziej niż ogień stworzyciela. Coś co nie niszczy w danej chwili a ma działanie czasowe, coś co nie daje wytchnienia. Świat nigdy nie był tak cichy. Ziemia żarzyła się ogniem przed wjazdami do stolic niegdysiejszych potęg technologicznych, kulturowych, militarnych czy politycznych. Teraz te wszystkie miasta były jedynie ruinami w których żyły żywe trupy. Bóg bał się że ostatnie sztuki będą chciały popełniać samobójstwa więc ustanowił że w jego nowym świecie nie może istnieć samobójstwo, rozkazał i tak się stało. Przemówił także że przetrwali mogą umrzeć tylko z ręki innego przetrwałego, powiedział też że nie ma nadziei dla świata który odwrócił się od boga. Usłyszeć takie coś od stworzyciela świata w którym się żyje było niczym cierpienie Prometeusza.
Po trzech dniach niemożliwego do ugaszenia pożaru nastała noc, niebo wciąż czerwieniało niczym pamiątka po strasznych wydarzeniach ostatnich dni. Ogień zgasł sam z siebie, nikt nie próbował go gasić, tak po prostu przepadł. Nie wielu przetrwałych było wstanie spokojnie zasnąć. Głos został zakazany więc nie mogli nawet płakać, wyklinać i prosić o wybaczenie, czym jest życie, czym jest gatunek ludzki który nie jest wstanie się komunikować. W mieście Meniz życiem przeklęto trzy osoby, nieznane sobie trzy jednostki które wierzyły w dobrego i sprawiedliwego boga który okazał się był zwykłym mścicielem a za wiarę darował życie, to prawda, jednak czym jest życie w wymarłym mieście. Bóg dał im więcej przekleństw, nie musieli jeść i pić więc o zagłodzeniu nie mogło być mowy. Trójka szukała ocalałych tygodniami, zatracili rachubę czasu, jedynym wyznacznikiem były nie regularne dni i noce, po około trzech tygodniach poszukiwań spotkało się dwóch chłopaków, spojrzeli sobie w oczy i już wiedzieli że są ostatnimi ludźmi w tym mieście. Grzmiący głos boga wciąż rozbrzmiewał im w głowach chociaż z dnia na dzień cichnął, nie byli wstanie zapamiętać dźwięku gdy cisza go wypierała. Szybko oboje znaleźli ostre rzeczy, nie było to trudne zadanie w mieście w którym szyby pękały od gorąca a słupy były ostro ścinane przez szalejące wiatry. Usiedli na przeciw siebie na posadzce ruin jakiejś łazienki. Może to przypadek jednak ściana była tak zrujnowana że przez dziury wpadało oślepiające światło w którym można było dostrzec unoszące się drobinki kurzu, jakby bóg chciał przygotować scenę największego aktu który ma odbyć się w nowym, czy może kończącym się świecie. Jeden z chłopak panicznie trzymał kawałek szkła, ledwo był wstanie utrzymać ostrzy przedmiot w dłoni, drugi natomiast trzymał go pewnie, może zbyt pewnie ponieważ przeciął on jego skórę, na ziemie padały nieme krople szkarłatnej cieczy, jakby to nie miało miejsca, jednak czerwone plamy na posadce były jak najbardziej realne i namacalne. Bóg uważnie się przyglądał, obserwował przez wieki zachowania ludzi, ich radość, smutek, gniew i cierpienie, był jednak ciekaw jak zachowają się teraz ci, którzy przetrwali jego powrót i zostali ukarani faktycznie za coś co kazał im robić. Wszystko nie trwało długo, do krwawych plam na posadce dołączyły wielkie, spadające jak w zwolnionym tempie słone łzy. Łzy niezawinionej winy. Stworzyciel przyjął do siebie jedną dusze, drugiej kazał żyć z krwią nieznajomej osoby na rękach. Przykazał że zginąć można jedynie z ręki innej osoby ale tego nie zrobił, drugiemu kazał żyć ze świadomością że on nigdy nie zostanie zbawiony, przez wieczność będzie tułał się przez świat z krwią na rękach. Stworzyciel nie był czymś w co można było wierzyć czy temu ufać, istniał by zadowolić siebie a nie tych, którzy w niego wierzyli.
Świat, twór boski zaczął się stawiać, starał się pokazać że też powinien się liczyć w tej jednostronnej walce, jednak czy świat chciał pomóc ludziom którzy przeżyli? Raczej nie, wydawał się raczej być melancholijnym obserwatorem, bóg kazał mu milczeć więc nie mógł okazać radości śpiewem ptaków czy szlochu wyciem wilka. Miał stać się niemym obserwatorem wydarzeń, czymś co spisze historie krwią tych którzy umrą, dopilnować, aby historia nie zniknęła. Bo co innego świadczy o człowieku jeśli nie jego historia, coś z czego można czerpać dla przyszłości, szkoda że tak zgubnej.
Świat nie wytrzymał i zapłakał, z nieba leciały strugi rzęsistego deszczu, krople które leciały z nieba były ogromne. Krokodyle łzy, to idealne określenie dla emocji które własnie przeżywał świat, on jako jedyny kochał ludzi, chciał pokazać im siebie, pozwalać odkrywać najróżniejsze miejsca, chciał patrzyć jak się rozwijają i jakie cuda tworzą. Teraz, niczym matka która dowiedziała się o nieuleczalnej chorobie syna zmuszony jest by patrzeć jak choroba zjada jej dzieci. Świat często myślał czy nie lepiej byłoby wymordować swoje dzieci, dać im upragniony spokój, za każdym razem karcił się w myślach za te myśli a coś w nim pękało, stawał się obojętny, za każdym razem tracił cząstkę miłości do człowieka aż w końcu stał się zimnym głazem który nie potrafił przestać płakać.
Dzień znów wstał a na ołtarzu wciąż płynęła świeża krew, ofiara dla okrutnego bóstwa została nieświadomie złożona. Oczy wciąż niedomknięte, szkło wbite prosto w serce, dłoń skaleczona, usta otwarte w niemym krzyku. Jeden z nich przeżył, stał się zabójcą brata dla radości boga. Przeżył ten bardziej roztrzęsiony, był wstanie zabić pewnego swoich czynów chłopaka który teraz leżał jakby ze spokojem na twarzy. Błogim wyrazem twarzy który kazał zastanowić się czy śmierć nie jest darem, został ten który miał nigdy nie zaznać spokoju, od razu zrozumiał że bóg złamał własne przysięgi, jednemu z nich nie pozwolił umrzeć chociaż oboje mieli szkło wbite prosto w serca. Chłopak nie mógł najpierw uwierzyć, czuł jak krew z jego rany sączy się na drugiego chłopaka który już bez tchu oparł się na pierwszym ramieniem. Ranny czuł że jego dusza chce uciec z tego marnego ciała jednak nie była wstanie. Miał namacalny dowód że nie powinien żyć, szkło uszkodziło strukturę serca jednak nie był wstanie wyzionąć ducha i wciąż tu tkwił. Trzęsącymi się rękami odepchnął truchło gdzieś na bok, upadło na ziemie bez żadnego odgłosu, człowiek po śmierci tutaj nie zostawia po sobie nawet głosu, żadnego dźwięku. Niemy krzyk, niemy szloch i zakrwawione ubrania, całkowita utrata nadziei i utrata człowieczeństwo. Chłopak nie mógł już nazywać się człowiekiem, zabił całkowicie nieznaną mu osobę. Jego psychika została doszczętnie zniszczona, najpierw powraca bóg który niszczy świat, teraz zmienia własne reguły a najgorszym było to że chłopak zabił człowieka bez chwili zawahania. Zebrał się z ziemi i ruszył przed siebie już bez jakiejkolwiek iskry w oku, jego tęczówki stały się szare, wyblakłe i bez życia. Wiedział że nie może pozostawać zbyt długo w świętym miejscu, ruszył bez celu przed siebie a Świat płakał razem z nim, czy chciał go wesprzeć? Czy może po prostu płakał z bólu jaki bóg mu zgotował.
Ulicą w deszczu szła dziewczyna o długich jasnych włosach, nie czuła smutku czy bólu, delikatnie się uśmiechała Szła nieco tanecznym krokiem, cieszyła się z deszczu który ją otaczał, nie wiadomo czemu sprzeciwiała się przykazaniom boga, nie okazywała lęku, nie szukała okazji do samobójstwa, chciała kochać Świat i zaakceptować jakim uczynił go bóg.
Dziewczyna jak i chłopak szli tą samą ulicą, nawet obok siebie, gdyby ruchy dziewczyny były nieco bardziej skoczne na pewno trafiłaby na chłopaka jednak tak się nie stało, szli tuż obok siebie, prawdopodobnie czuli nawet swój zapach jednak nie potrafili się spotkać. Nie dane było spotkanie mordercy z wesołą dziewczyną. Nie chodzi tu nawet o przykazania boga, tym razem nie ingerował, chcąc zobaczyć co się stanie, chciał obserwować swoje eksperymenty jak zachowają się w konkretnych sytuacjach. Sęk w tym że oni nie chcieli się spotkać, oboje byli ostatnimi ludźmi jednak nie chcieli szukać się nawzajem chociaż byli tuż obok siebie. Dziewczyna zakochana w Świecie żyła swoim życiem, była wstanie go zaakceptować i nie szukać zmartwień a chłopak umierał swoją śmiercią, miał żyć po wsze czasy z niewinną krwią na rękach. Żadne z nich nie było ludźmi, byli tylko obiektami rozrywki. Gdyby tylko byli wstanie podnieść swój wzrok mogli by zauważyć piękny zachód słońca. Tylko w zniszczeniu tworzenie.
Stay Away! :: Offtop :: Wolne opowieści
Strona 1 z 1
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|